Naprzód psy, owce, ptastwo i woły dosięga
I dzikie zwierze nagłej choroby potęga;
Padające przed pługiem wśród zoranej niwy
Widząc cielce, osłupiał rolnik nieszczęśliwy.
Z beczącej owiec trzody wełna sama spada,
Schną marnie i pokotem leżą całe stada.
Koń rączy, do wojennej zrodzony kurzawy,
Gardzi wieńcem, a dawnej zapomniawszy sławy,
Smutnie stęka przy żłobie i bez chwały ginie.
Już dzik z wściekłości, jeleń z szybkich nóg nie słynie,
Niedźwiedź stadom nie grozi. Natura omdlała:
W lasach, polach, po drogach szeptne leżąc ciała,
Pomnażają pomorek. Większe wspomnę dziwy;
Ani ptastwo żarłoczne, ni wilk, łupu chciwy,
Nie rzuca się na zwłoki; zostawione, gniją
I jad zarazy szczepią tym, co jeszcze żyją.
Na domiar klęsk zaraza i na wioski padła
I nakoniec za miejskie mury się zakradła.
Płyną naprzód wnętrzności; oznaką trawiącej
Choroby jest czerwoność i oddech gorący;
Nabrzmiał język i spiekłe usta się rozwarły,
Ledwie wciąga powietrze chory obumarły;
Okrycia znieść nie może, posłanie mu szkodzi,
Kładzie się na grunt zimny: i ten go nie chłodzi,
Owszem, ziemia gorąco przejmuje od ciała.
Nawet się na lekarzy zaraza porwała,
Zgubna im własna sztuka, bo czem są chorego
Bliżsi, czem go troskliwiej i staranniej strzegą,
Tem prędszą giną śmiercią. Zwątpiwszy o sobie,
Każdy końca swych cierpień upatruje w grobie.
Każdy żądzom dogadza, pomocy nie szuka,
Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/140
Ta strona została przepisana.