Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/142

Ta strona została przepisana.

Nie można było wróżby wyczytać z wątroby,
Bo do wnętrzności przeszła potęga choroby.
W świątynie, na ołtarze natłoczywszy trupy,
Chciano bogom obrzydzić srogiej śmierci łupy.
Ten się mieczem przebija, ów na pasku wiesza,
I lękając się śmierci, śmierć sobie przyśpiesza.
Już nie dają umarłym pogrzebowej części,
I już liczba pogrzebów w bramach się nie mieści;
Jedni się bez pogrzebu walają ohydnie,
Ci na stosach bez darów[1], a inni bezwstydnie
O stos walczą, ów wreszcie cudzym ogniem płonie.
Matek, starców i dzieci po okropnym zgonie
Dotąd nieopłakane błąkają się cienie;
Nie staje miejsc na groby i drew na płomienie.


XXVIII. Mirmidoni.

W odmęcie tylu nieszczęść tak wołam z zapałem:
»Jowiszu, jeśli prawda, co za pewne miałem,
Że tyś mi boskim ojcem, a matką Egina,
Jeśli, ojcze wszechmocny, nie wstydzisz się syna:
Albo mi powróć moich lub mnie odbierz życie!«
W tem błysło i zagrzmiało w samym niebios szczycie.
»Przyjmuję szczęsną wróżbę, łaski ojca godło:
Oby mi — rzekłem — przyszłość pomyślną przywiodło!«
Stał blisko z dodońskiego nasienia zrodzony
Dąb rozłożysty, bogów ojcu poświęcony.
Pod nim postrzegam ziarna zbierające plemię,

  1. Zmarłym dawano na stos przysmaki, broń, sprzęty ulubione i t. p.