Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Tysiączni zalotnicy zazdrosną nadzieją.
I jam wszedł w dom Eneja, chcąc być jego zięciem;
Po mnie z temże się ozwał Alcyd przedsięwzięciem.
Inni dwom ustąpili. Alcyd się nadyma,
Iż jego żona teściem Jowisza otrzyma,
Iż się wsławił spełnieniem macochy[1] poleceń.
Jam rzekł: »Królu, człowieka wyżej boga nie ceń!
— Jeszcze wtenczas Herkules nie był w bogów rzędzie —
Jam bóg rzeki, dzielącej twój kraj w bystrym pędzie.
Jeśli mnie oddasz córkę, w twej zostanie ziemi
Miast być obcą z przychodniem pomiędzy obcemi.
By ją zyskać, czyż trzeba obrażać Junonę
I mieć od niej za karę prace wyznaczone?
A ty, synu Alkmeny, tak z rodu chełpliwy,
Fałszywyś syn Jowisza lub zbrodnią prawdziwy;
Przyznając się do ojca, matki hańbę wznowisz;
Jeśli matka niewinna, ojcem nie jest Jowisz«.
To słysząc, już mnie Alcyd przemierzał oczyma,
A gdy wrzącego gniewu dłużej nie utrzyma,
Woła: »Lepszym do boju, niźli do wymowy;
Bylem cię siłą przemógł, ty mię zwycięż słowy«.
Już biegł; cofać przechwalstwa mając za ohydę,
Zrzucam szaty zielone i walczyć z nim idę.
Gdy ramiona wyprężę, pierś ręką zasłonię,
Wszystkie członki ku dzielnej sposobię obronie,
On garść prochu porywa i na mnie go sieje
I zaraz sam podobnież od piasku żółknieje.
Już mię za uda chwyta, już za kark prze z bliska

  1. Junony.