Nazajutrz, gdy świat znowu ujrzał uśmiech zorzy,
Nie czekając, aż rzeka bałwany ukorzy,
Aż znowu płynąć będzie w dawnem łożu swojem,
Rozstają się rycerze z bożkiem Achelojem.
Ten chrome swoje czoło zaraz kryje w wodzie.
Prócz tej skazy, wad innych nie miał w swej urodzie;
By jednak i tę ukryć, albo w rokiciny,
Albo przybiera skronie w gęsty wieniec trzciny.
Kiedy z żoną w kraj przodków wracał syn Alkmeny,
Stanął nad bystrym nurtem wzburzonej Eueny;
Wzdęły ją gęste deszcze i zimowe ścieki
Moczyły się wirem bałwany tej rzeki.
Niezlękłego o siebie, trwożnego dla żony,
Widząc barczysty Nessus, pływak doświadczony:
»Ja z nią — rzekł — na brzeg drugi pójdę, Herkulesie,
Ciebie zaś własna siła niechaj w pław przeniesie«.
Bojącą się tak Nessa, jak wody, małżonkę
Powierzywszy Nessowi, drżącą Kalidonkę,
Alcyd w lwią skórę odzian, z kołczanem, bo kłodę
I łuk krzywy już pierwej przerzucił przez wodę,
»Kiedym zaczął, dokonam« — rzecze — i nie zwleka;
Idzie wpław, nie uważa, gdzie bezpieczna rzeka,
Gdzie bród łatwy lub nurty spokojne, nie pyta.
Już krok stawia na brzegu, już łuk krzywy chwyta,
Gdy poznawszy głos żony, tak woła na Nesa,
Co pierzchał z powierzonym skarbem Herkulesa:
»Darmo ufasz twym nogom, o Nessie szalony,
Wstrzymaj się, mojej sobie nie przywłaszczaj źony!