Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Błagam was: Eurydykę wróćcie mi kochaną,
Zwiążcie przędzę jej życia, za wcześnie zerwaną!
Wszystko wam będziem winni; za waszym rozkazem,
Czy prędzej, czyli później, zejdziem się tu razem.
Tu jest dom nasz ostatni; wszystkich los ten czeka,
Urodzenie dług śmierci wkłada na człowieka:
I ona wróci, życia bieg skończywszy cały.
Za dobrodziejstwo przyjmiem dar życia, by mały.
Lecz gdyby ona miała zostać złym wyrokiem,
Cieszcie się: i ja także nie ruszę stąd krokiem«.
Gdy tak śpiewa, a razem przygrywa na lutni,
Płaczą cienie, sępowie nie szarpią okrutni[1],
Tantal bieżącej wody nie ściga już wcale,
Wnuki Bela spoczęły, Syzyf siadł na skale,
Zatrzymuje się w pędzie koło z Iksyonem,
Pierwszy raz litość wstrząsła Eumenid gronem.
Już mu prośby odmawiać nie śmie żona króla,
Nawet i władcy piekieł serce się rozczula.
Wzywają Eurydyki; między dusz natłokiem
Stojąc, raniona wolnym zbliżała się krokiem.
Otrzymał żonę Orfej pod warunkiem przecie,
Że się nie ma oglądać aż na górnym świecie;
Inaczej Eurydykę utraci na wieki.
Wśród milczenia głuchego szli na świat daleki
Drogą ciemną i mgłami zaległą gęstemi.
I już się mieli wkrótce wydostać z podziemi,
Gdy trwożny, czyli za nim idzie Eurydyka,
Oglądnie się Orfeusz — a wtem żona znika.
Próżno ją objąć, próżno zatrzymać się stara:

  1. Tytjosa; por. str. 61.