Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Wy, jeśli losem ludzkim troszczycie się, bogi,
Pomnijcie na mnie! Więcej życzeń nie wyjawię,
Lecz dni, życiu odjęte, chciejcie dodać sławie!«
Rzekł i do drzwi, tylekroć przybranych we wieńce,
Wzrok łzami zasmucony podnosząc i ręce,
Z góry szeroką pętlę zaciąga młodzieniec.
»Taki — rzekł — tobie, sroga, podoba się wieniec!«
Jeszcze w nią patrząc, szyję wsuwa, śmierci chciwy,
I zawisnął na odrzwiach, ciężar nieszczęśliwy.
Wtem nóg jego drgających silne uderzenie
Drzwi otwiera i smutne odkrywa zdarzenie.
Krzyk zgrozy wznoszą słudzy i syna ostatki,
Daremnie z drzwi odjęte, zanoszą do matki.
Ta, zimne zwłoki syna zaledwie obaczy,
Rzuca się na nie, blada z trwogi i rozpaczy,
I gdy żal matczyn słowem i czynem ponowi,
Śpieszy oddać ostatnią usługę synowi;
W żałobie za marami idzie środkiem miasta,
Na stos prowadząc syna, spłakana niewiasta.
Stał dom Anaksarety przy drodze, którędy
Posuwały się smutne pogrzebów obrzędy.
Słyszy żałobne jęki dziewica wzruszona,
Bo już bóg mściwy skruchę włożył jej do łona.
— »Zobaczmy — rzekła — całun« i stanęła, dumna,
W oknie, pod którem właśnie szła nieszczęsna trumna.
Gdy patrzy, wzrok osłupiał, a krew, dawniej ciepła,
Wszystko ciało bladością powlekając, skrzepła.
Chciała odejść: nie mogła; twarz odwrócić chciała:
I ten próżny wysiłek, bo już członki ciała
Zwolna jeden po drugim kamieniały razem,
A czem wprzód było serce, dziś cała jest głazem.