z mody. To też zanim Ireneusz zdążył usiąść przy stole, Rozalia, która przeczuwała, że ten widok przyjemnym mu być nie może, zawołała żwawo:
— Zaprowadzę pana Ireneusza do salonu, bo tutaj tak ciemno.
Matka nie zdobyła się jeszcze na odpowiedź a już Rozalia wprowadziła gościa do sąsiedniego pokoju, ochrzczonego szumnem mianem „salonu“ a stanowiającego w gruncie rzeczy pracownię Anieli, która tłómaczeniem angielskich powieści powiększała znacznie, szczupłe dochody pana Offarel. Wchodząc do pokoju, Ireneusz zastał tam Anielę, która siedziała przy stole pod oknem, zajęta pisaniem. Gruby dykcyonarz leżał u nóg jej, obutych w stare, przydeptane pantofle. Spostrzegłszy Ireneusza, zamknęła szybko kajet i książkę i uciekła z pokoju, zawstydzona, że ją zastał nieuczesaną jeszcze, w szlafroku, niestarannie zapiętym wskutek braku guzików.
— Przepraszam pana — zawołała z za drzwi — nie mogę się panu pokazać, bo wyglądam jak straszydło!
Mody człowiek rozglądał się machinalnie po znanym mu od tak dawna pokoju, którego największą ozdobę stanowiło kilkanaście obrazów, malowanych przez pana domu, w chwilach wolnych od zajęć biurowych.
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/116
Ta strona została przepisana.