Były tam krajobrazy, zdejmowane zwykle podczas niedzielnych przechadzek, oraz stokroć dla nowożytnego smaku Ireneusza wstrętniejsze: kopie obrazów malarzy ukochanych przez sentymentalnego pana Offarel. Spłowiały dywan, kanapa i cześć krzeseł w czarnych pokrowcach dokompletowywały umeblowania pokoju, który niegdyś tak był miłym poecie, jako symbol idylicznej niemal prostoty a obecnie wydał mu się wstrętnym, zarówno wskutek przewrotu zaszłego w pojęciu, jak wskutek uszczypliwości pani Offarel, która cierpkim choć uprzejmym tonem zapytała:
— No cóż, wesoło pan pewnie czas spędziłeś w tem arystokratycznem towarzystwie?... O ile widzę — mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź — pan Larcher lrczy bywać tylko u ludzi mających własny dom, powóz i konie... Od jakiegoś czasu mówi ciągle o hrabinach, księżniczkach i wielkich paniach... Ha! ha! Śmiesznie zadziera nosa, zapomniał widać, jak przed, dziesięciu laty biegał z lekcyi na lekcyę.
— Mamo... — błagalnym głosem przerwała Rozalia.
— Więc czegóż ma od jakiegoś czasu — taką hardą minę — z nietajonem już oburzeniem mówiła pani Offarel — patrzy na nas z góry, jakby litując się nad biednymi głupcami!
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/117
Ta strona została przepisana.