dziki wyraz, jak ptaki nocne. Ferdynand — takie bowiem imię nosił lokaj Klaudyusza — różnił się od swoich kolegów, li tylko nowożytnym krojem odzienia, które donaszał zwykle po panu. Za dawnych czasów, piastował on godność kamerdynera markiza, teraz zaś był lokajem Klaudyusza i dozorcą pałacu, z którego najwyżej raz na miesiąc wychodził. Sprawy pozadomowe załatwiał Klaudyuszowi stróż, którego żona prała mu bieliznę i gotowała obiady. Wszystko troje przywiązali się szczerze do Klaudyusza, który dzięki swej dobroci i zgodności charakteru, posiadał w wysokim stopniu dar zjednywania sobie podwładnych. Na widok gościa, Ferdynand nie mógł ukryć żywego niepokoju:
— Czy to stróż wpuścił pana? — zapytał — mój pan będzie się gniewał na mnie?
— Czy twój pan pracuje teraz? — przerwał Ireneusz, rozśmieszony naiwnem przerażeniem służącego.
Widocznem było, że Ferdynand nie wiedział, jak pozbyć się gościa, którego odwiedzin pan jego nie przewidział.
— Nie — odparł służący, zniżając głos — ale pani Rigbaud jest u pana.
— Idź się spytać, czy mogę się z nim widzieć na chwilę — odpowiedział Ireneusz, ciekawmy zachowania się obojga kochanków
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/134
Ta strona została przepisana.