Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/156

Ta strona została przepisana.

sie pan bardzo zmęczyć, odwiedzając wszystkich, którzy wczoraj tak gorąco ubiegali się o przyjemność ujrzenia pana w swym domu?
— Ależ ja nie byłem u nikogo, do pani jednej tylko przyszedłem! — odparł instynktownie i wnet gorący rumieniec oblał twarz jego.
Znaczenie tego zdania było tak jasnem, tak wymownie świadczącem o uczuciach serca młodego poety, że umilkł zakłopotany, jak dziecko, które z wrodzoną swemu wiekowi otwartością powiedziało to, o czem mu zamilczyć wypadało. I znów ogarnęła go dawna nieśmiałość, bo czuł, że zbyt poufałe słowa, musiały obrazić tę kobietę tak delikatną i wrażliwą, która rozumiała zapewne znaczenie każdego odcienia głosu i brak taktu w postępowaniu uważała za przekroczenie przepisów towarzyskich. Niepospolicie piękna kobieta z przejrzystą cerą, z jedwabnemi włosami, z oczyma błękitnemi, jak niebios sklepienie, z kibicią szczupłą i wysmukłą — wydała mu się w tej chwili podobną do szekspirowskiej Tytanii, przy której wyglądał jak niezgrabny i ociężały Spodek.
Teraz dopiero zrozumiał, jak niezręcznemi były jego słowa. Pani Moraines z pozorną obojętnością a z nieporównanym wdziękiem zamknęła kosztowną tekę i ustawiała drobiazgi stojące na jej biórku. W prawdzie szybki jak błyskawica uśmiech, przemknął