Ireneusz spoglądał z niemem uwielbieniem na tę kobietę, rzuconą w wir życia światowego a jednak umiejącą poruszać się swobodnie w atmosferze tak czystych, tak wzniosłych pojęć. Zapomniał ile podłości, ile komedyi ukrywa się zazwyczaj w podobnem wypowiadaniu najtajniejszych swych uczuć wobec łudzi zupełnie obcych — a czyż on nie obcym był dla niej? Choć w wuju swym, księdzu Taconet, miał żywy przykład prawdziwie chrześciańskiej duszy, nie zdziwił się przecież, gdy pani Moraines mieszała razem dwa tak różnorodne pojęcia, jak wiarę w Boga i dar pisania wierszowanych dramatów. Zapomniał o wszystkiem, pamiętał tylko, że gotów był od chwili stawić czoło najsroższym niebezpieczeństwom, byle tylko słyszeć jeszcze dźwięk jej głosu, widzieć w pięknych niebieskich oczach wyraz wiary niezłomnej, patrzyć na usta purpurowe jak kwiat róży i pozostać przy jej boku na zawsze... na wieki...
Głęboka cisza panująca w pokoju, została nagle przerwaną syczeniem wody, wrzącej w samowarze, który lokaj wniósł do saloniku w chwilę po przyjściu Ireneusza.
Zuzanna przesunęła po czole białą i szczupłą rączką; po ustach jej przemknął uśmiech, który zdawał się prosić o przebaczenie, że ona — tak ciemna i niewykształcona — ośmie-
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/161
Ta strona została przepisana.