Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/173

Ta strona została przepisana.

nostkę zapłacił dwadzieścia tysięcy franków.
Nikczemna kobieta! — przerwała Zuzanna.
— Głupia przedewszystkiem — oświadczył baron. — Crucé zna się na tem a poczciwy Ethorel nie umie odróżnić kosztownego sprzętu od najzwyklejszej stolarskiej tandety... Słowem, wszystko składa się jaknajlepiej w naszym najlepszym z półświatków... Ale wracając do dzisiejszego wieczoru, na kogóż liczysz jeszcze?...
— Na wicehrabiego do Breves i na ciebie... Cicho! — zawołała nagle, pilnie wytężając słuch. — Ktoś idzie, słyszę jakieś kroki po schodach... I spoglądając na barona z tą samą zalotną minką, z jaką tak niedawno żegnała Ireneusza, powtórzyła też same słowa. — Ach! mój Boże. jaka szkoda!...
Po chwili milczenia, z wesołym śmiechem zawołała:
— Chwała Bogu! niema się czego obawiać, to tylko mój małżonek... Jak się masz, Pawełku?
— A to mi serdeczne powitanie! — odezwał się wchodzący w tej chwili do pokoju mężczyzna, wysoki, z dumną postawy, z otwarłem spojrzeniem pięknych oczów, z bladą śniadawą cerą twarzy, zdradzającą energię charakteru.
Pan Moraines odznaczał się szlachetną regularnością rysów, jaką dziś w Paryżu