ła ani słowa pochwały, ani słowa nagany. Zamknąwszy książkę, stała długo, milcząca, jakby zatopiona w niewymownie rozkosznem marzeniu, jakby oczarowana muzyką wiersza.
Ireneusz odchodził prawie od zmysłów, patrząc na nią. Czyż mógł oprzeć się temu zręcznemu pochlebstwu, które Zuzanna wymyśliła dla podobania się młodemu poecie, a które przemawiało zarówno do jego tajonej próżności autorskiej, jako też do wrodzonego mu zamiłowania piękna? Całe zachowanie się Zuzanny podczas czytania, było nader umiejętnie obliczonem. Stała zwrócona profilem do poety, patrzyła przed siebie tęsknym, rozmarzonym wzrokiem, wiedząc, że ślicznie wyglądać musi. Po chwili, piękne te oczy, zamglone łzami wzruszenia, spojrzały na młodego człowieka z wyrazem błagalnej proźby o przebaczenie za to chwilowe roztargnienie. Zuzanna przesunęła ręką po czole, jakgdyby obawiając się, by marzenie jej sprofanowanem nie zostało, rozproszyć je chciała — i z ciekawością o tyle prawdziwą o ile kłamanem było poprzednie jej wzruszenie, zagadnęła:
— Jestem pewną, że pisząc te wiersze, nie myślałeś pan o zamieszczeniu ich w swej komedyi?
— Ma pani słuszność — odparł Ireneusz rumieniąc się.
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/213
Ta strona została przepisana.