Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/240

Ta strona została przepisana.

znaleźć nie mogła, coby usprawiedliwiła zwrócenie rozmowy w kierunku; którego sobie życzyła. Co za szkoda! Po wyrazie oczów Ireneusza, które co chwila odrywały się od zeszytu, po stłumionym od wzruszenia dźwięku jego głosu, po nerwowem drżeniu rąk, gdy odwracał kartki, widać było, że udany jej zachwyt schlebiał próżności, od której żaden autor nie jest wolnym!... Nareszcie poeta przeczytał tytuł ostatniego poematu: „Oczy Jocondy!“ Zuzanna drgnęła mimowolii znalazła już to, czego pragnęła!...
Był to poemat rozwlekły nieco, poczęśc opisowy, po części metafizyczny, który poeta uważał za najcelniejszy ze swych utworów a który był w gruncie powtórzeniem tysiącznych komunałów, parodyujących arcydzieło z epoki Odrodzenia mistrza.
Może istotnie kreśląc obraz pięknej włoszki, Leonard chciał stworzyć dzieło, nacechowane najszczerszym naturalizmem i wypowiedzieć walkę tym, którzy sztukę za rzemiosło uważą? Może pragnął przelać na papier grę fizyonomii, — której nikt uchwycić nie zdoła — i odmalować przelotną chwilę, w której twarz poważna rozpromienia się uśmiechem?... Bez względu na zadanie włoskiego mistrza, Ireneusz w trzydziestu zwrotkach zawarł całą filozofię historyi i przyrody. Za ten chaotyczny poemat, pełen niezrozumia-