W następny wtorek o jedenastej rano, Zuzanna, jadąc do Luwru, gdzie miała spotkać młodego poetę, po raz setny może rozmyślała nad niebezpieczeństwem, na jakie ją ta wycieczka narażała.
— Nie, popełniłam szaleństwo, bo jeżeli Desforges dowie się, że o niezwykłej godzinie wyszłam z domu?... Mniejsza o to, powiem, że jeździłam do dentysty... A jeżeli spotka on kogo ze znajomych?... To niemożliwe prawie... Ha! w takim razie powiem prawdę o tyle, o ile się to okaże koniecznem.
Główną jej zasadą było kłamać jak można najrzadziej, milczeć jaknajczęściej i niezaprzeczać nigdy temu, co na jaw wyszło. Postanowiła zatem — w razie, gdyby się to okazało niezbędnem — usprawiedliwić się w następujący sposób przed mężem a nawet przed baronem:
— Dziś rano, przejeżdżając koło Luwru, w stąpiłam do galeryi obrazów. Szczęśliwy