żając je za rzeczy zwykłe i powszednie. W rzeczywistości jednak, Zuzanna nigdy w życiu nie była w mieszkaniu żadnego nędzarza.
Ubóstwo, choroba, starość wzbudzały w niej wstręt niewypowiedziany; wskutek zamiłowania do zbytku i elegancyi — nigdy prawie nie dawała jałmużny. Ale ten, ktoby ośmielił się teraz ostrzedz Ireneusza, jak bardzo samolubną była owa madonna, okazałby się w jego oczach podłym oszczercą.
Tymczasem Zuzanna milczała, napawając się wrażeniem, jakie sprawiło to przyznanie się do spełniania obowiązków siostry miłosierdzia.
W oczach Ireneusza czytała głęboką wiarę, którą podobne jej komedyantki uważają za dług tak sobie należny, że pomawiają o brak serca każdego, kto śmie powątpiewać o szczerości ich słów. Po chwili, jakby zmieszana nietajonem uwielbieniem młodego poety, dodała:
— Przypominam panu, że obiecałeś mi być dzisiaj moim przewodnikiem. Niech panu się zdaje, że ja nigdy nie widziałam żadnego z tych obrazów. Przekonam się, czy mamy wspólne udodobania.
— Mój Boże! — pomyślał Ireneusz — obym tylko nie powiedział nic takiego, coby jej dało złe wyobrażenie o mnie!...
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/248
Ta strona została przepisana.