raz daleko częściej patrzył na nią niż na obrazy i że z każdą chwilą czuł się nieszczęśliwszym. Smutne jego usposobienie przypisywała onieśmieleniu, które jej wielce schlebiało, bo czuła, że wzbudza namiętną żądzę, powściąganą tylko przez szacunek i obawę. Przedświadczenie to sprawiło jej niewymowną radość, dawało jej bowiem miarę różnicy, zachodzącej między kochanym Ireneuszem a zuchwałymi lowelasami, w gronie których obracała się zwykle. Spojrzenie jego wyrażało nie pożądanie jej ciała, lecz miłość i cierpienie, co skłoniło ją wreszcie do przyspieszenia chwili miłosnego wyznania, do którego już postanowiła go doprowadzić.
— O Boże! — krzyknęła nagle, opierając się o baryerę i spoglądając na Ireneusza wzrokiem, w którym malował się ból dojmujący. — Nic wielkiego — dodała, widząc przestrach młodego człowieka — nadwichnęłam sobie trochę nogę na tej śliskiej posadzce.
I wysunąwszy z pod sukni nogę, obutą w zgrabny bucik, próbowała nią poruszać z udanym wysiłkiem.
— Odpocznijmy z dziesięć minut a ból przejdzie. Ale tymczasem musisz pan być podporą mej starości!
Wyrzekłszy ślicznemi usteczkami smutne te słowa, oparła się na ramieniu młodego poety, który prawie z nabożną czcią starał się ją podtrzymać, nie domyślając się, że
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/254
Ta strona została przepisana.