Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Takiem jest pani zdanie a ja nie mam prawa dziwić się temu. Dlaczegóżbym miał przypuszczać, że pani wyróżnia mnie z pośród tysiąca młodych ludzi, spotykanych w salonach? A jednak, czy pani zmieniłaby zdanie, gdybym powiedział, że od dnia w którym panią poznałem u hrabiny Komof, stałem się zupełnie innym niż dotąd człowiekiem... Pani się uśmiecha?... O! tak, zmieniłem się do niepoznania! Od owego pamiętnego wieczoru myślałem o tem tylko, aby znów panią zobaczyć... z bijącem sercem wchodziłem do saloniku pani... uczucie moje wzmagało się z każdą chwilą... przyszedłem tu dzisiaj upojony mem szczęściem a odejdę, szalejąc z rozpaczy!... Ach! Pani wierzyć temu nie chce!... W romansach tylko czytamy o miłości, która w jednej chwili wybucha, jak grom uderza w serce człowieka i na wieki już w niem króluje... Ale czy w życiu nic podobnego zdarzyć się nie może?
Umilkł nagłe, przerażony śmiałością swych słów. W tej chwili był on pod wpływem takiego wzruszenia, jakiego doznaje człowiek, kiedy śni, że wypowiada swą tajemnicę przed tą właśnie osobą, przed którą najstaranniej ukryć ją powinien. Zuzanna słuchała zamyślona, wciąż z rozmarzeniem patrząca przed siebie. Tylko oddech jej stawał się coraz szybszym a drobna jej rączka, którą Ireneusz trzymał