Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/294

Ta strona została przepisana.

wając oczy od roboty, podnosiła je na ukochanego. Ale dlaczegóż czarne jej oczy miały ten sam odcień, co oczy starej kobiety? Dlaczego, pomimo dwudziestoczteroletniej różnicy wieku, Ireneusz zauważył teraz ten sam rysunek czoła, ten sam owal twarzy, ten sam wykrój ust? Dlaczego nielitościwie okrutny gniewał się na biedną dziewczynę za jej podobieństwo do matki, za brak rumieńców na twarzy, za wyraz smutku w oczach, za jej milczenie nawet?... Niestety! jakże często w poczuciu własnej winy mężczyzna znajduje niewyczerpane źródło niesprawiedliwych sądów o ukochanej niegdyś kobiecie! Ireneusz obwiniał Rozalię o wyrzuty sumienia, zatruwające rozkosz uczucia, jakie wzbudziła w nim nowa kochanka.
Istotnie, biedna dziewczyna bezwiednie popełniła zbrodnię: wydawała mu się uosobieniem przeszłości serca, której nigdy przebaczyć nie umiemy, ilekroć stanie zaporą między nami a naszą przyszłością.
Jakkolwiek kobiety są po większej części niestałem i w uczuciach, niecne ich wiarołomstwm jest przecież zbyt małą karą za samolubstwo cechujące ród męzki. Gdyby Ireneusz miał rozpaczliwą odwagę, jaką posiadał jego przyjaciel, gdyby umiał trzeźwo bez złudzenia zastanowić się nad samym