— Nie potępiaj jej — odparł Ireneusz, rumieniąc się ze wstydu. — Gdyby stosunek nasz pozostał nadal w tajemnicy, kto byłby temu winnym?... Ach! ja niestety! jestem jedynym winowajcą!
— Ty? — zawołała Emilia, obsypując go pocałunkami. Ty jesteś za bardzo dobrym i czułym!... Zrobię wszystko co zechcesz i przyrzekam ci wywiązać się zręcznie z tego zadania... Dobrze zrobiłeś, zwracając się z tem do mnie... My, kobiety, posiadamy dar powiedzenia wszystkiego... A zresztą, przyznaję, że poczucie uczciwości nakazuje ci wyjść z tak fałszywego położenia — po chwili milczenia dodała. — Trzeba to skończyć jaknajprędzej, dziś zaraz pójdę do Rozalii, rozmówię się z nią, jeżeli będzie sama, albo też poproszę, aby tu przyszła do mnie.
Pomimo przeświadczenia o swej zręczności, młoda kobieta zrozumiała po namyśle całą trudność; siedziała przy śniadaniu smutna i zakłopotana. Pan Fresneau dopytywał się naiwnie o powód jej smutku a Ireneusz, patrząc na nią, doznawał wyrzutów sumienia. Czyż polecanie osobie trzeciej, by uwiadomiła Rozalię o zmianie uczuć narzeczonego nie było okrutnem pastwieniem się nad biedną dziewczyną, upokorzeniem, które powiększyć musiało jej cierpienie? Gdy Emilia wychodząc do państwa Offarel
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/302
Ta strona została przepisana.