Napróżno pocieszała się myślą, że Ireneusz napomknąłby niezawodnie w swym liście o wyjeździe z kraju, gdyby postanowił istotnie to czynić; napróżno przekładała samej sobie, że piękny, dwudziestopięcioletni młodzieniec nie odbiera sobie życia dlatego jedynie, że ukochana przezeń kobieta nie odpowiada na jego listy — była istotnie wzruszoną i drżała z obawy, gdy w parę godzin potem przybyła na ulicę Coëtlogon. Stanęła chwilę ujrzawszy po raz pierwszy ten zaciszny zakątek, którego malowniczość tak zachwyciła niegdyś Klaudyusza Larcher.
Na ciemnem i zachmurzonem tle niebios rysowały się ponuro bezlistne szkielety drzew. Śmiechy gromadki dzieci, bawiących się w żołnierzy, przerywały jedynie ciszę panujących w około.
Odrębna powierzchowność spokojnej uliczki, niezwyczajność jej postępowania a nadewszystko niepokój, jakie będą następstwa tak śmiałego kroku — wszystko to przejmowało ją najwyższem wzruszeniem, do jakiego z natury zdolna była. Uśmiechnęła się na myśl, że jedyną rękojmię zastania Irennusza w domu było przypuszczenie, że czeka zapewne na jej odpowiedź. Ale gdy odźwierny oznajmiwszy jej, że pan Ireneusz jest w domu, wskazał drzwi jego mieszkania odzyskała wnet właściwy sobie spokój. Zu-
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/318
Ta strona została przepisana.