ny szlak, naszyty na zielonej ceracie. Pani Offarel, siwa jak gołąb, o twarzy dziwnie zmarszczonej i kwadratowej, rzuciła na nowoprzybyłego pełne głębokiej niechęci spojrzenie z po za okularów, które spadały ustawicznie z zadartego jej nosa. Aniela przygryzła wargi, wstrzymując uśmiech szyderczy.
Na pierwszy rzut oka łatwo było odgadnąć, że ta dziewczyna o chytrem i bystrem spojrzeniu, wiecznie uśmiechnięta lub zarumieniona ze wstydu, należała do tak rozpowszechnionego gatunku nieśmiałych a zarazem złośliwych panien. Rozalia pochyliła się niżej nad robotą, nie podnosząc oczów równie czarnych i pięknych, jak oczy siostry, ale pełnych słodyczy i nieudanej dziewiczej skromności. Po chwili dopiero podniósłszy powieki, zwróciła wzrok w stronę Ireneusza, a ręce jej drżały z lekka, gdy końcem igły oznaczała niedość wyraźny deseń haftu. I znów schyliła głowę tak nizko, że promienie światła oblały ciemno-kasztanowate jej włosy. Żaden z tych drobnych szczegółów nie uszedł badawczego oka Klaudyusza, który od dawna już znał wszystkie zwyczaje i usposobienia pań Offarel. Bezwątpienia pan Offarel przyprowadził je tu natychmiast po obiedzie i poszedł do kawiarni, w której codziennie z wzorową sumiennością czytywał wszystkie dzienniki. Nie
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/32
Ta strona została przepisana.