Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/367

Ta strona została przepisana.

wiłem nie wyjeżdżać z Pizy, dopóki mej boleści na papier nie przeleję. Sądziłem, że puszczając bańki mydlane z łez dawniej wylanych, zapomnę płakać nad obecną niedolą. Owocem tej igraszki była nowelka, której dałem tytuł: „Analiza“ a którą czytałeś już zapewne w „Przeglądzie Paryzkim“. Nieprawdaż, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisałem? Jak widzisz, nie pominąłem żadnego szczegółu, skreśliłem wiernie dzieje tej smutnej miłości; wszystko jest ścisłem powtórzeniem rzeczywistości, począwszy od historyi listu, skończywszy na mojej zazdrości o niecną Safonę. Z niezrównaną plastyką odmalowałem Kolettę i samego siebie!.. Niestety, mój drogi, cóżem zyskał wzamian za skalanie tak gorąco ukochanej kobiety, za obrzucenie błotem bożyszcza, którego skronie wieńczyłem niegdyś najwonniejszemi różami, za bezczeszczenie przeszłości, w której zawiera się wszystko, co mi było najdroższem w życiu? Łudziłem się, że przynajmniej odzyskam spokój serca, ale i tym razem sądzonem mi było doznać zawodu: zaledwie wyprawiłem rękopism do Paryża, wróciłem do domu i usiadłszy przy biurku napisałem do Koletty list, błagający o przebaczenie... O! jakże gorzką ironią, jest owa osławiona maksyma Goethego, tego olbrzyma myśli, tego Jowisza poetów — jak go