Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/409

Ta strona została przepisana.

nioną i obejmując wpół żonę, która krzyknęła mimowoli, przerażona tą niespodziewaną napaścią.
— Należy mi się pocałunek! — zawołał, całując ją w szyję — dwa nawet — i znów ją pocałował — w nagrodę za moją grzeczność. Tak — dodał odpowiadając na pytające spojrzenie Zuzanny — wracam od pani Komof, której od tak dawna winien byłem wizytę. Czy wiesz, kogo u niej zastałem?... Zgadnij-że!... Tego młodego poetę, Ireneusza Vinc y Nie rozumiem, dlaczego Desforges utrzymuje, że ten młodzieniec wydał mu się sztywnym i nienaturalnym. Ależ to niepospolicie wykształcony chłopak. Bardzo mi się podobał... Rozmawialiśmy z sobą dość długo... Powiedziałem mu, że byłoby ci bardzo przyjemnie widzieć go znów u siebie. Czy dobrze zrobiłem?
— Bardzo dobrze — odparła Zuzanna — i kogóż więcej widziałeś u hrabiny!
Podczas gdy mąż wymieniał jej kilkanaście znajomych nazwisk, Zuzanna myślała:
— W jakim celu Ireneusz chodził do pani Komof?...
Nie bywał przecież nigdzie, odkąd zawiązanym został ich stosunek. Nieraz nawet mówił jej:
— Chciałbym wyrzec się wszystkiego w świecie, prócz ciebie i pracy...