Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/413

Ta strona została przepisana.

wiek był jeszcze smutniejszym i więcej zmieszamym, udała jednak, że nie widzi ani jego zakłopotania, ani oziębłości, z jaką ją przywitał.
Zdjąwszy kapelusz i okrycie, ze smutnym uśmiechem mówić zaczęła:
— Muszę cię wyłajać, mój najdroższy; dlaczego nie uprzedziłeś mnie zawczasu, że masz zamiar odwiedzenia hrabiny? Postarałabym się oszczędzić przykrego zapewne spotkania.
— Przykrego? — odparł Ireneusz z ironią której Zuzanna dotąd nie zauważyła w jego słowach — przeciwnie, pan Moraines był dla mnie nader uprzejmym!
— Tak, podobałeś mu się bardzo. On, tak sarkastyczny zazwyczaj, z uniesieniem opowiadał mi o tobie... Możesz się poszczycić tem, że raczył cię zaprosić, abyś bywał częstszym u nas gościem. Wogóle mój małżonek nie lubi nowych znajomości... Ach! mój jedyny! — mówiła dalej, opierając obie ręce na ramieniu kochanka — jakże boleśnie dotknąć cię musiała jego uprzejmość!
— Tak, było mi bardzo przykro — głuchym głosem odparł Ireneusz.
Rzuciwszy okiem na piękną twarz u kochanej, mimowołi przypomniał sobie jej słowa wyrzeczone w Luwrze, przed portretem kochanki Barbarellego: