Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/418

Ta strona została przepisana.

kilkoma dniami sprowadziły chmurę smutku na jego czoło, następnie skłoniły go do odwiedzenia pani Komof a teraz wreszcie wywołały żądanie tak nagłej zmiany w dotychczasowym ich stosunku.
Zapytanie Ireneusza sprzyjało wielce jej planom, to też zbolałym głosem ofiary, upadającej pod brzemieniem srogich prześladowań, odparła:
— Co słyszę? ty mój najdroższy, odzywasz się do mnie w taki sposób?... Ale nie! ktoś musiał podsunąć ci tę myśl... ty sam nie byłbyś zdolnym do tego... Przychodź do mnie, przychodź, ile razy zechcesz.. Posądzasz mnie, że ukrywam cokolwiek przed tobą?... Czy nie wiesz, że wolałabym umrzeć niż skłamać wobec ciebie!...
— A więc dlaczego skłamałaś wtedy? — z goryczą zawołał Ireneusz.
Wzruszony rozpaczą, która malowała się w oczach młodej kobiety, rozbrojony uzyskanem od niej pozwoleniem, niezdolny zataić dłużej istotnego powodu swej boleści, czuł niezwalczoną chęć wypowiedzenia wszystkich swych uraz — bogdajby urojonych nawet.
— Ja? skłamałam? — spytała Zuzanna.
— Tak, powiedziałaś mi, że idziesz do teatru sama, z mężem tylko...
— Ależ byłam tam...
— I ja tam byłem — przerwał Ireneusz —