kiem wymawiając każdy wyraz — że uczciwy mężczyzna winien jest przynajmniej szacunek kobiecie, która mu się bałamucić nie dała.
— Co? — zawołał Klaudyusz — ja? ja chciałem bałamucić panią Moraines! Ach! to wyśmienite! Rozumiem... to ona ci to powiedziała!.. — Roześmiał się nerwowo. — A jeżeli zdarzy się nam napisać coś podobnego w powieści, ludzie powiadają, że to potwarz rzucona na biedne ofiary! Potwarz?... Czyż można zpotwarzyć taką nędznicę?... Wszystkie one są jednakowe... Więc ty jej naprawdę wierzyłeś? Uwierzyłeś, że ja zdolny jestem do takiej podłości, aby przez obrażoną miłość własną oczernić uczciwą kobietę? Przyjrzyj mi się dobrze, Ireneuszu... czy wyglądam na obłudnika? Czy miałeś kiedykolwiek powód podejrzewania mię o to? Czy nie dałem ci tyle dowodów przyjaźni?... Słuchaj, daję ci słowo honoru, że ta pani skłamała tak samo jak Koletta. Chciała nas poróżnić... zerwać dawny koleżeński stosunek... Ach! nędznica!... A ja umierałem tam z tęsknoty, nie odbierałem ani słowa od ciebie dlatego, że ta łajdaczka gorsza może od dziewczyn ulicznych, oskarżyła mnie przed tobą o podłość. Tak, ona jest gorszą od tamtych... bo te ostatnie sprzedają się dla chleba a ona
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/433
Ta strona została przepisana.