go. Radbym dodać ci trochę nadziei przypuszczeniem, że domysły moje mogą okazywać się mylnemi!... Ach! biedny, drogi chłopcze i to ja rzuciłem cię w to błoto!... Żyłeś spokojnie i szczęśliwie, dokąd nie zjawiłem się w tem ustroniu i wziąwszy cię za rękę nie powiodłem do tych przeklętych salonów, w których poznałeś tego potwora. Taki koniec był niechybnym, nie ona, to która inna byłaby cię usidliła... Czyż ja muszę zawsze stać się przyczyną nieszczęścia tych, których kocham? Ach! zlituj się, Ireneuszu, powiedz, że mi przebaczasz! Ja nie potrafię żyć bez twojej przyjaźni... wróć mi ją... błagam!
Młody poeta, wzruszony rozpaczą przyjaciela, uściskał serdecznie dłoń jego i osuwając się bezwładnie na fotel ze łzemi w oczach, zawołał:
— O Boże! ileż ja cierpię!
Czwartego dnia po powyższej rozmowie, Ireneusz przyszedł do pałacu Saint-Euverte z twarzą tak zmienioną, że Ferdynand, otwierając mu drzwi, zawołał mimo woli:
— Co się panu stało, panie Vincy?
Nie odpowiedziawszy poczciwemu lokajowi, wszedł do gabinetu, w którym zastał Klaudyusza piszącego przy biórku.
Gospodarz, zobaczywszy gościa, rzucił trzymane w ręku cygaro i z żywym niepokojem zapytał:
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/437
Ta strona została przepisana.