czegóż ogarniająca go nieprzezwyciężona chęć zobaczenia jej jaknajprędzej, wprawiła w takie rozdrażnienie, że kilkakrotnie odpowiedział szorstko na zapytanie siostry i Franciszki? Czyż zamierzał urzeczywistnić swą groźbę i publicznie ukarać wiarołomną kochankę? Czy też pragnął raz jeszcze przed wyjazdem, spojrzeć w te piękne a tak bezczelnie kłamiące oczy?... Jadąc dorożką, mimowoli przypomniał sobie, jak przed tygodniem niespełna, oburzony słowami Koletty, dążył również do teatru dla zobaczenia ukochanej a przypomnienie to dawało tem silniej odczuć różnicę, jaka w tak krótkim czasie zaszła w nim samym i naokoło niego. Wtedy biegł ożywiony nadzieją, dzisiaj — pogrążony w rozpaczy! I na co się to zdało?... Wchodząc na schody zadawał sobie to pytanie; zdawało mu się, że popycha go naprzód jakaś tajemnicza siła, wyższa nad głos rozsądku i własne pragnienia nawet. Nie był wstanie skupić myśli, chodził jak automat od chwili, w której widział Zuzannę wychodzącą z owego domu na ulicy Mont-Thabor.
Tego dnia dawano Fausta. W pierwszej chwili dźwięki muzyki oddziałały silnie na rozstrojone jego nerwy: czuł się rozrzewnionym; łzy cisnęły mu się do oczów, tak, że nic prawie dojrzeć nie mógł przez lornetkę, przez którą rozglądał się po lożach. Spo-
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/448
Ta strona została przepisana.