Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/451

Ta strona została przepisana.

Otworzywszy drzwi wszedł do małego gabineciku, znajdującego się przed łożą.
Paweł Moraines odwrócił się właśnie a zobaczywszy gościa, podszedł ku niemu, z wesołym uśmiechem uściskał dłoń jego i jak — gdyby przywykł widywać go codziennie, zapytał:
— Jak się pan ma? — zwracając się do żony, która spostrzegła już Ireneusza, dorzucił: — Pan Vincy.
— O! ja pana poznaję — odparła Zuzanna, witając nowoprzybyłego wdzięcznem skinieniem głowy — ale pan zdaje się nie poznawać mnie.
Czarujący uśmiech, z jakim Zuzanna mówiła te słowa, swobodne jej obejście się, konieczność podania ręki panu Moraines oraz złożenia ukłonu baronowi i innym osobom znajdującym się w loży — wszystkie te drobne szczegóły, odebrały na chwilę pewność siebie nieszczęśliwemu, rozgorączkowanemu poecie.
— Takiem jest życie światowe: pod pokrywką wesołych rozrywek, udanej uprzejmości i ożywionej rozmowy — ukrywają się w niem częstokroć tragiczne niemal sceny...
Pan Moraines podał Ireneuszowi krzesłu a Zuzanna rozpoczęła z nim rozmowę o muzyce z tak zupełną na pozór obojętnością, jak gdyby nie przeczuwała, ile niebezpieczeństw