Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/457

Ta strona została przepisana.

chodził miarowym krokiem przez ulice miasta, którego — jak słusznie twierdzi — nikt lepiej nie znał od niego.
Desforges bowiem nie był kosmopolitą, nie cierpiał podróży, które nazywał „wałęsaniem się“. Ta wieczorna przechadzka należała do najulubieńszych jego przyjemności. Korzystał z tej chwili, by — jak się wyrażał — zrobić kasę, czyli przebiedz myślą wszystkie zdarzenia upłynionego dnia i uczynić zestawienie przychodu z rozchodem.
Fechtunek, masaż, konna jazda wypełniały rubrykę przychodu — porter, szampan, trufle Zuzanna — stanowiły rubrykę rozchodu. Ilekroć zdarzyło się przekroczyć w czemkolwiek ściśle określone przepisy zwykłego trybu życia, rozważał starannie pobudki, które go do tego skłoniły i rozstrzygał orzeczeniem tak stanowczem, jak wyrok sądowy:
— Opłaciło mi się.
Lub też:
— Na dyabła się to zdało.
A przytem Paryż, w którym od lat dziecinnych stale przemieszkiwał, przywodził mu zawsze na myśl wspomnienia. W człowieku tym była dziwna mieszanina cynizmu i delikatności uczuć; niezadawalając się epikureizmem zmysłów, uprawiał też sztukę pomnażania swego szczęścia przez wspominanie