Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/492

Ta strona została przepisana.

— I ona śmie jeszcze prosić, abym się z nią widział!... Cóż może mieć mi do powiedzenia?... Dobrze więc, pójdę na tę schadzkę i zemszczę się... zelżę ją tak, jak Klaudyusz zelżył Kotettę! Nie — dorzucił po chwili — dałbym tem dowód, że upadłem tak nizko jak ona; jedyną zemstą, godną szlachetnego człowieka, jest zupełna obojętność. Nie pójdę...
Wahał się długo, nie będąc zdolnym uczynić stanowczego wyboru, bo o ile gorącem było jego pragnienie zobaczenia raz jeszcze Zuzanny, o tyle szczerem było postanowienie uniknięcia zastawionych przez nią sideł. Zmęczony tą niepewnością, chciał zasięgnąć rady Klaudyusza. Teraz dopiero spostrzegł, że ten wierny przyjaciel nie dotrzymał danego słowna i nie przysłał rano dowiedzieć się, co się z nim dzieje.
— Pójdę do niego, choć już późno, mogą go nie zastać — myślał Ireneusz, idąc na ulicę Varenne do pałacu Saint-Euverte.
Około w pół do jedenastej w nocy zadzwonił do bramy wchodowej. Wszedłszy na dziedziniec, zobaczył światło w jednem z okien mieszkania, zajętego przez przyjaciela. Widocznie zatem Klaudyusz musiał być w domu.
Ireneusz zastał go w pierwszem pokoju, rozjaśnionym łagodnem światłem wiszącej