krywką światowych konwenansów i w warunkach, dających się pogodzić z wymaganiami życia towarzyskiego — propozycya ta wydała się niemożliwą do urzeczywistnienia, Zuzanna zrozumiała jednak istotny stan rzeczy.
Ireneusz mówił szczerze, ale w szczerości jego tyle było uczucia, że nie wątpiła już o odniesieniu ostatecznego zwycięztwa nad szalejącym, zbuntowanym kochankiem.
— Ach! — drżącym głosem odparła — jakiś ty dobry, że w ten spoób do mnie przemawiasz? Jak ty mnie kochasz! Jak ty mnie kochasz!
Drżała, wymawiając te słowa i pochylała trochę głowę, jakgdyby obezwładniona nadmiarem szczęścia, o którem się przekonała.
— Boże mój, co to za rozkosz! — dodała jeszcze.
Zbliżywszy się do Ireneusza, objęła jego rękę i uścisnęła ją tym razem z nieśmiałością prawie.
— Dzieciaku, i cóż mi chcesz ofiarować?... Gdyby tu o mnie tylko chodziło, powiedziałabym bez wahania: Zabierz mnie z sobą. Wyrzeczenie się wszystkiego dla ciebie nie byłoby nawet żadną zasługą z mej strony...Ale czyż mam prawo przyjmowania ofiary z twego życia? Masz dwadzieścia pięć lat, ja przeszło trzydzieści. Wyobraź nas sobie za lat dziesięć: j a się zestarzeję, ty będziesz
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/521
Ta strona została przepisana.