tąd nie zmienił, gdyby nie był poznał Zuzanny.
A kto pośrednio chociaż przyczynił się do tego poznania? Napróżno starał się zagłuszyć dręczące go wyrzuty sumienia, mówiąc:
— Czyż mogłem przewidzieć podobne nieszczęście?
Przewidywał je jednak. Nagłe przeniesienie poety w atmosferę zbytku sprzyjającą rozwojowi jego próżności i zmysłowości, mogło tylko złe skutki spowodować. Nic gorszego stać się nie mogło. Był to wprawdzie tylko fatalny zbieg okoliczności, ale któż je wywołał? Odpowiedź na to pytanie bolesną mu była, to też ze ściśniętem sercem zadzwonił do tego domu, w którym niegdyś panowała prostota, szlachetna i czysta miłość, oraz zamiłowanie do pracy. Ileż smutku, ileż zabójczych wyziewów unosiło się teraz w tym zakątku! Smutek też dostrzegł odrazu na twarzy Franciszki, która otworzyła drzwi a zobaczywszy go, wybuchnęła płaczem. Poczciwa służąca obcierała łzy fartuchem, zawodząc:
— Ach! co się tu dzieje, mój dobry panie!... Chciał sobie życie odebrać ten dzieciaczek, którego pamiętam jeszcze maleńkim i ślicznym jak aniołek!... Jezus! Marya!... Niech pan wejdzie, panie Klaudyuszu, zastanie pan
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/532
Ta strona została przepisana.