Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/547

Ta strona została przepisana.

Taconet wywiązywał się ze swego zadania; wiedział, ze jego czujne i łagodne oko, śledziło za temi dziećmi na każdym kroku i w każdej dnia chwili, to też wzruszeniem przejęty, uścisnął go za rękę i rzekł:
— Jesteś pan zacny i sprawiedliwy człowiek!... to najpiękniejszy i najpożyteczniejszy talent!...
— Ten ocali Ireneusza... — pomyślał gdy ksiądz Taconet wszedł już do szkoły, która jemu dobrze była znaną z niewesołych dawnych czasów.
Myśli jego stały się teraz niezwykle smutnemi i poważnemi. Machinalnie prawie szedł ku domowi, w którym już od dni kilku nie był; zastanawiał się nad zdaniami wygłoszonemi przez księdza i nad samą osobą kapłana. Uczucie zadowolenia, jakiego doznawał parę godzin temu, siedząc na balkonie Koletty, minęło bez śladu. Cała nędza życia, jakie wiódł od dwóch lat przeszło, nie pomnąc na własną godność, stanęła mu teraz w myśli, uwydatniona jeszcze sprzecznością z życiem pracy i obowiązku, którego wzór miał chwilę temu przed oczyma. To uczucie pogardy dla samego siebie zwiększyło się jeszcze, gdy wszedł do swego mieszkania, w którem wszystko przypominało mu przykre lub występne chwile z przeszłości. Cały dramat, którego jednym z aktorów i on