grogiem... Oto masz nasze kobiety: dziś oddadzą się pierwszemu lepszemu frantowi, a jutro wyśmiewają się z niego bez litości... Poszedłem do niej dziś rano. Cóż chcesz? Wiedziałem o wszystkiem a jednak nie chciałem uwierzyć. Gdybyś go znał, zrozumiałbyś, że posądzenie takie mogło mi się wydawać nieprawdopodobnem... wobec niezrównanej piękności Coletty... O! głupoto ludzka!... Poszedłem więc do niej dziś rano. Lokaj, świeżo przyjęty do służby, głupowaty chłopak, wnosi na tacy list, mówiąc: — „Od pana Salvaney’a, posłaniec czeka na odpowiedź“. — Przed chwilą właśnie Coletta ze łzami w oczach przysięgała mi, że nic nigdy między nimi nie zaszło, nic, nawet gorętsze spojrzenie. Stanęła przedemną, trzymając list w ręku a ja, głupiec, mówiłem sobie: Pewnie odda mi nierozpieczętowany, ażeby mi dać dowód swej uczciwości, dowód wiarogodny, ponieważ Salvaney nie mógł wiedzieć, że list ten wpadnie w moje ręce Coletta patrzyła na mnie, trzymając list w ręku.
— Przepraszam cię — rzekła wreszcie — muszę odpisać słówko. Nie gniewasz się, prawda? — dodała i wybiegła do sąsiedniego pokoju... z listem.
— Myślisz zapewne, że schwyciwszy kapelusz i laskę oddaliłem się, przyrzekając
Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/56
Ta strona została przepisana.