Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/64

Ta strona została przepisana.

stanowiący częstokroć właściwość najwytworniej nawet wychowanych jednostek, objawił się chwilowo na jej twarzy... Nagle, hrabina Komof przypomniała sobie ciążące na niej obowiązki pani domu. Uśmiech powrócił na jej usta, gorączkowy blask oczu złagodniał. Czyżby odgadła, że Ireneusz czuł się samotnym i nieszczęśliwym, stojąc w progu olbrzymiego salonu, w którym wszyscy byli mu nieznani?
Kobiety starsze, doświadczone, posiadają ów dar jasnowidzenia, któremu przeważnie zawdzięczają urok, jaki znajdują w ich towarzystwach ludzie znękani życiem i zawiedzeni w swych nadziejach... Bądź co bądź, hrabina przerwała swe opowiadanie i zwracając się do Ireneusza z ujrzejmym z uśmiechem:
— Czy pan wierzysz w duchy, panie Vincy? — spytała. — Bezwątpienia, nie darmo jesteś pan poetą. Ale kiedyindziej powrócimy do tej kwestyi... Tymczasem podaj mi pan rękę, chociaż nie jestem ani młodą, ani ładną, muszę pana przedstawić kilku osobom, które już teraz są gorącemi wielbicielkami pańskiego talentu...
Onieśmielony Ireneusz podał rękę pani domu, która o pół głowy przewyższała go wzrostem. Tragiczny wyraz, malujący się na twarzy hrabiny, nie był kłamliwym po-