Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/69

Ta strona została przepisana.

czorne przyjęcia. Ale owe subtelne odcienia, rozdzielające zebrane towarzystwo na kilka nader odrębnych grup, ujść musiały oka takiego, jak Ireneusz Vincy, nowicyusza. Upojony, oczarowany, pochłaniał wzrokiem ową wystawę zbytku i bogactwa, której świetność przewyszała najśmielsze jego marzenia. Ogłuszony gwarem krzyżujących się rozmów, szedł dalej z hrabiną Komof, która przedstawiła go kilku panom i kilku kobietom z ostatniego rzędu krzeseł. Kłaniał się bezwiednie, bełkocząc machinalnie kilka słów w odpowiedzi na uprzejme wyrazy, jakiem i go wszyscy witali. Pani Komof, spostrzegłszy zakłopotanie młodego człowieka, nie odstępowała go ani na chwilę, tembardziej, że Klaudyusz znikł za kulisami — zapewne w przystępie nowego szału miłosnego.
Gdy odgłos trzeciego dzwonka rozległ się w salonie, młody poeta usiadł obok hrabiny w cieniu jednego z krzewów, otaczających popiersie protoplastry rodu. Jakże gorąco błogosławił w duchu szczęśliwy zbieg okoliczności, dzięki którem u zdołał przezornie usunąć się zdala od spojrzeń ludzkich!