Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/89

Ta strona została przepisana.

Nikt się nim teraz nie zajmował — bo pani Moraines rozmawiała z sąsiadem po prawej stronie a wicehrabia obrócił się na lewo ku szczupłej, czarnookiej panience — mógł więc wreszcie skupić myśli na chwilę i przypatrzeć się uważniej gościom, po za krzesłami których uwijali się lokaje, roznosząc półmiski lub nalewając wina... Przez długą chwilę przyglądał się Colecie, bałamucącej pana Salvaney a następnie przeniósł wzrok na gospodynię domu, która tak uprzejma zazwyczaj, tak pamiętna o wszystkich swych gościach, zdawała się teraz zapominać zupełnie o istnieniu osób zebranych u jej stołu. Prawdopodobnie rozpocząć ona musiała nowe opowiadanie o spirytystycznych doświadczeniach, bo rysy jej twarzy mieniły cię co chwila, oczy pałały znów olśniewającym niemal blaskiem; a na poparcie swych słów, żywo poruszała rękami... Uczucie zupełnego osamotnienia ogarnęło znów duszę młodego człowieka, silniejsze, boleśniejsze niż przed chwilą, dlatego może, że nadmiar doznanych wrażeń rozdrażnił jego nerwy lub, że porównanie między zachwytami, jakich był przedmiotem na początku wieczoru a obojętnością, z jaką teraz już zwracano się ku niemu, przekonywało go wymownie o znikomości powodzenia towarzyskiego.