i powiedział półgłosem, żeby nie być słyszanym przez siedzących w sali:
— Wiem, dlaczego dzi$ przyszedłeś, Janie... Oddawna przewidywałem, że się to stanie...
— Co takiego?... zapytał Jan.
Gwałtowny rumieniec zabarwił jego twarz.
Przypuszczenie, że przyjaciel mógł odgadnąć tajemnicę jego miłości, było mu nieznośne. To samo już dowodziło, jak daleko byli oni od siebie. Dawniej w najprzelotniejszych nawet porywach miłosnych, Salomon był jego jedynym powiernikiem. Jan uspokoił się dopiero, usłyszawszy dalszy ciąg.
— Przychodzisz wykreślić się z naszego Związku?
— Co?... — zawołał Jan. — Z czego to wnosisz?
— Z wielu oznak — odparł Crémieux-Dax — choćby tylko z takich odezwań twoich, jak przed chwilą. Jeżeli tak myślisz naprawdę, nie należysz już do nas. Od szóstego sierpnia nie byłeś tu ani razu... Nie robię ci wyrzutów. Uważam to za rzecz zupełnie naturalną. Ale wnoszę ztąd, że jeżeli przyszedłeś dziś, masz do tego jakieś powody. A zresztą, wiem, że się zajmujesz czem innem. Mówiono mi, że z Biblioteki w Sorbonie bierzesz tylko dzieła apologetyki katolickiej... We wtorek wziąłeś świętego Ireneusza.
Czy dokładne mam wiadomości?... Bywasz u Ferranda, u którego my wszyscy przestaliśmy bywać od 1898 roku. Nie zaprzeczaj. Spotkałem was razem w ogrodzie Luksemburskim w zeszłym tygodniu. Zrywasz z nami? Powiedz!
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/114
Ta strona została przepisana.