Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/115

Ta strona została przepisana.

— Gdybym miał zerwać — odrzekł Jan z żywością, oburzony badaniem, któremu go poddał zaciekły Crémieux-Dax — nie potrzebowałbyś mnie o to pytać. Powiedziałbym sam. Czytam to, co mi się podoba. Widuję się z tymi, których chcę widywać. A przyszedłem tu dziś, bo Rumesnil był u mnie rano i przypomniał rozprawy nad wykładem Channta, ostrzegając, że będą burzliwe. Wiedząc, jak cię obchodzi ta sprawa, chciałem się z tobą porozumieć zawczasu. Mam za to nagrodę...
Zamilkli obaj, a Crémieux-Dax przemówił pierwszy, obejmując przyjaciela spojrzeniem pełnem uczucia:
— Daruj mi Janie, jeśli ci sprawiłem przykrość. Przyznaję to. Masz tyle prawości w sobie, że gdybyś miał zamiar przejść do innego obozu, ja pierwszy dowiedziałbym się o tem. Posądziłem cię, a nie mogę być obojętny, gdy idzie o naszą sprawę. Chwila jest ważna. Jeżeli się uda zawrzeć sojusz pomiędzy robotnikami a inteligencyą, przyszłość jest nasza. Przez kilka lat przebiegniemy przestrzeń równającą się kilku stuleciom. Nasz biedny „T.-Ż.” to maleńki zawiązek wśród wielu innych tworzących się w tych czasach. Ale od zwycięstwa tych dwudziestu — trzydziestu — czterdziestu gromadek — zależy los walki. Niech się rozsypie jedna, potem druga i trzecia, to wtedy nastąpi gromadna uczeczka z pola bitwy. Wystarczy to do wzniecenia popłochu. I dlatego rozpacz mnie ogarniała na myśl, że mogę cię stracić. Gdybyś ty odstąpił, byłoby to zachwianiem