Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/118

Ta strona została przepisana.

to, czego nie dostaliby gdzieindziej. I pomyśleć tylko, że takiemi restauracyami, jak nasza, rozrzucone mi co parę ulic, możnaby zwalczyć plagę pijaństwa! Chyba nie zaprzeczysz teraz, że jednak jest to postęp?...
Była to ostatnia aluzya do sceptycznego odezwania się Jana, który mimowolnie porównywał tę optymistyczną radość do głębokiego zniechęcenia, jakie go ogarnęło tego samego popołudnia przed szynkowniami przedmieścia świętego Marcelego. Obejrzał się wokoło, jakby szukając powodu do podzielenia radości przyjaciela. Niestety! Twarze robotników jedzących zdrowe potrawy kuchni, którą się tak cieszył Crémieux-Dax, i popijających je hygienicznemi napojami, wzmogły jeszcze uczucie gnębiącego pytania: „Do czego to prowadzi?” Tak. Czy Jan mógł podzielać rozradowanie tego utopisty, gdy patrzył na tych ludzi uczciwych — jak tego dowodziło ich umiłowanie wstrzemięźliwości pragnących się kształcić, a których wejrzenie było jeszcze więcej niespokojne i ponure, niż tamtych pijaków, rysy jeszcze twardsze i bardziej wyciągnięte, wyraz twarzy i zaciętych ust bardziej jeszcze gorzki i cierpki. Ani jedna z tych twarzy, znamionujących silną wolę i rozmysł, nie zdradzała spokoju, ani szczęścia. Jan wiedział dlaczego. — Długie rozmowy z panem Ferrand, którego nazwisko padło przed chwilą z ust Crémieux-Daxa, objaśniły go pod tym względem. Wiedział, że zatrucie, umysłów dokonywane było na tych ludziach ćwierć inteligentnych — przez te same ręce, które usiłowały odciągnąć ich od pijaństwa. Wiedział, że te zmącone umysły zatrute były dwoma pojęciami błęd-