Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Ah! — wyrzekł tylko Crémieux-Dax.
A potem dodał z pośpiechem, jakby chciał zatrzeć wrażenie tego mimowolnego wykrzyknika:
— Mnie się lepiej udało. Rozmawialiśmy przedwczoraj obszernie o tym przedmiocie. Był bardzo przeciwny odczytowi. Ale z nim nigdy nie można być niczego pewnym. Nie myśli on sam przez siebie, tylko jest odbiciem myśli swego otoczenia. To jest jego przesąd — tego wroga przesądów. Jeżeli spotka się w salonie której z kuzynek z jakim anti-klerykalnym księciem lub margrabią-wolteryaninem (jeżeli ten gatunek dotąd nie wyginął), to będzie nieubłagany dla księdza. Śmieję się z tego, choć to rzecz w gruncie smutna...
— Surowo go sądzisz — zrobił uwagę Jan?
— Co chcesz? — odparł Crémieux-Dax — wzruszając chudemi ramionami i potrząsając niecierpliwie głową — Nie mogę szanować ludzi, których czyny nie godzą się z głoszonemi zasadami.
— Ale dlaczego to mówisz?
— Dla niczego.... i dla wszystkiego. Naprzykład co do kobiet ma on wstrętne zasady swojej kasty, która uważa miłość za rodzaj sportu i praktykuje go dla zabawy, przy byle sposobności. Ty wiesz, że ja trzymam się zasady starego Kanta: „Postępuj tak, ażebyś szanował ludzkość w swojej osobie, tak samo, jak w osobach innych ludzi, i uważaj to zawsze za cel ostateczny, nigdy za środek”. Wystarczy, gdy ci powiem, że gdybym był żonaty, nie przyjmowałbym go u siebie... Widziałeś przed chwilą jak mnie wzruszyło samo przypuszczenie, że możesz się usunąć ze Związku? Gdyby zaś on zechciał