— Zostaniesz z nami... zobaczysz...
— I ja także kocham cię bardzo — odrzekł Jan stłumionym głosem.
Ten uścisk ręki w tej chwili, taki ciepły i serdeczny, przejął go uczuciem słodyczy i goryczy zarazem.
Słodkiem było przekonanie, że pomimo rozejścia się na odrębne tory ich myśli, co odgadywał bystry umysł Crémieux-Duxa, nie wszystko zginęło z ich wspólnie przeżytej młodości, z zawiązku ich pierwszej przyjaźni...
Może życie pozostawi tylko skrwawiony szczątek tych uczuć, ale nie ruch przyjaciela, zdradzający niż radość z powodu przybycia Jana na coś więcej, zebranie.
Musiał on mieć dla niego wielkie współczucie — ten fanatyk — ażeby się zdobyć na wylew takiej serdeczności a jakie były przyczyny tego współczucia?
Nie wiedział on o miłości Jana dla Brygidy. Sama wzmianka o panu Ferrand była tego dowodem. Ani o stosunku Jana z ojcem, i nędzy ich moralnej Crémieux-Dax nie wiedział, a zresztą miał on charakter tak stanowczy i pozytywny, że nie zrozumiałby nawet tego.
Litość mogła pochodzić tylko ze świadomzniweczy go do szczętu. Goryczą zaś napawał goości wstrętnej intrygi, o której istnieniu tyle wskazówek ostrzegało Jana, tak bardzo wzruszonego serdecznością przyjaciela, że doznał znowu pokusy, niezwalczonej prawie, wyjawienia mu swych podejrzeń — żeby się raz nakoniec dowiedzieć...
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/125
Ta strona została przepisana.