Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/144

Ta strona została przepisana.

należy. Najczęściej bywały to sążniste listy do jakiegoś męża stanu, który go zawiódł, do jakiegoś dziennikarza, którego artykuł podobał mu się lub niepodobał, członków wykładających w Związku, lub do którego z przyjaciół. Niekiedy, jak dziś naprzykład, była to notatka pracowicie oszlifowana, żeby w niej nie było nie przypadkowego. Zaczął ją czytać trochę wahająco, bo był nieśmiały, a zaczynała się ona od tych słów, z których był bardzo dumny:
Towarzysze, chwila jest ważna. Idzie o to, czy nasz Związek należy do tych, które pozostają w tyle, ociężałe i paralityczne w zgniliźnie bierności dyletanckiej, w osłabieniu śmiertelnem rozbawionych indyferentystów, któreby zepchnęły naszą socyalistyczną umysłowość do poziomu tych mózgowców, plugawców z bogatych sfer, przesiąkniętych wodnistością...
I plótł tak przez jakieś dziesięć minut, nazywając prostodusznego księdza Chanut „srogim prorokiem, ” określając katolicyzm jako „wyszłe z użycia bałwochwalstwo, godne fetyszowych halucynacyj czwartorzędnej epoki” i t. p., ażeby dojść do wniosku, że jeżeli „wymieniony powyżej Chanut chce przynieść do Związku spluwaczkę i wypluć w nią wydzieliny swoich umysłowych tuberkułów, to ma w tem jakiś tajemny cel...
— To Rzym ma nas na oku, Rzym, który się chce do nas wślizgnąć, żeby zamikrobować naszą dziewiczą energię rewolucyjną. Pozwolicież na to, towarzysze, wy, którzy macie już dosyć tej niewinności społecznej, tych śmiechów i łez galopujących obok siebie i którzy znacie plany Jezuitów i demokracyi