Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/149

Ta strona została przepisana.

wątpiewać, nie jesteśmy już w Przybytku Sprawiedliwości i Miłości, ale raczej w Przybytku Niezgody i Stronności, które się rozpościerają po za jego murami, przeciwko którym protestujemy ciągle...
A teraz, czy mogę mówić? — zapytał Riouffol, którego wydłużona, posępna twarz zachmurzyła się jeszcze więcej, gdy słuchał Crémieux-Daxa.
Miał on umysł zanadto jasny i zawiele miłości własnej, żeby się lubować w śmiesznych pretensyach, jak naiwny Brisselot. Czuł doskonale braki pierwotnego wykształcenia i rozumiał, że to się już nie da naprawić. I on też kształcił się sam i źle, czytując bez żadnego systemu. Czuł to. Cierpiał nad tem, a na widok umysłów wyrobionych i świetnych, jak Crémienx-Dax, albo Jan, ten krewny, do którego mógłby być podobnym, bo przecież jedna krew płynęła w ich żyłach rozdrażniał się i wpadał we wściekłość. Nie była to zazdrość, lecz raczej żal dochodzący do szału, tęsknota za atmosferą umysłową czystszą i lżejszą. I ztąd wybuchały w nim te dzikie bunty przeciw rozumowaniom, które mu się wydawały fałszywe i niebezpieczne, chociaż nie mógł odpowiedzieć na nie właściwej siły argumentami. I daremnie się buntował, bo urok, jaki nań wywierały niektóre nazwiska, Pasteura naprzykład — był tak wielki, że hypnotyzował go i budził jego podziw w chwilach najgorętszej opozycyi. Te właśnie przyczyny, sprzecznej natury, składały się na to, że atmosfera w Związku bywała chwilami dla niego niemożliwa do zniesienia. Zrywał się wtedy i wychodził, nie podając nikomu ręki, co mu nie przeszkadzało powrócić następnego dnia