Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/15

Ta strona została przepisana.

ko z powodu zimna, ubranych po większej części ciemno. Szli oni — oni także — na cmentarz, lub ztamtąd wracali. Wszystko to, na tle jesiennego krajobrazu, przygnębiało do reszty młodzieńca. Nie mógł się powstrzymać od porównywania swojej obecnej niedoli z uszczęśliwieniem, któreby go przepełniało, nawet pod tem pochmurmem niebem, pod temi drzewami o zżółkłych liściach. gdyby był chciał. On jednak chce, bo nie wymówił tego fatalnego „nie.“ I chwilami opierał czoło na ręku, potrząsał przygnębioną głową i powtarzał głośno kilka słów — zawsze tych samych — jak człowiek, krzepiący siłę woli, słabnącą wobec natarczywej pokusy:
— Nie! Nie mogę. Nie nogę...
Dla wyjaśnienia dramatu. rozgrywającego się w duszy Jana, którego odpowiedź miała stanowić nieodwołalne zakończenie, należy wyjaśnić niezwykły rodzaj warunku, postawionego przez pana Ferrand, a przeciw któremu buntował się młodzieniec.
Naleganie jednego, opór drugiego odnosiły się do kwestyi, która jeszcze przed niedawnym czasem nie wywołałaby starcia pomiędzy ludźmi jednakiego stanowiska, i przez to samo, jakby się zdawało, mających jednakowe poglądy na życie rodzinne.
Wiktor Ferrand, tak samo jaki Monneron, należał do świata uniwersyteckiego. Był on kolegą ojca Jana w Szkole Normalnej. Był jego kolegą w Paryżu, gdyż zajmował jednę z katedr filozofii w liceum Henryka IV. Ale dla Francuzów obecnej chwili —