wiem cobym zrobił, alebym tego nie zmósł... Prawda i to że...
Nie dokończył. W tym humanitarnym idealiście ocknął się szlachcic, równie drażliwy na ubliżenie, jak jego przodkowie z ośmnastego stulecia. Prezydował przed chwilą w komitecie Związku socyalistycznego, ale pozostał sobą, panem hrabią de Rumesnil, w całem zuchwalstwie tego niedomówionego zdania: „Prawda ito, że...“ Przymilenie, z jakiem wymówił początek swego frazesu, uraziło beleśnie Jana w krwawiącą ranę podejrzliwego serca... Dlaczego kolega okazywał mu tę względność ujmującą, jeżeli nie potrzebował jego przebaczenia? Pod tym jego niedomówionym frazesem przebijała duma człowieka odrębnej kasty, tem obraźliwsza, że niewyjawiona wyraźnie, Jan odpowiedział:
— I ja też nie zniósłbym tego. Ale może dlatego, że ani ty, ani ja, nie kochamy tak, jak on Związku... Miał on na myśli tylko interes sprawy, oto powód... Patrz...
Weszli do biblioteki i Monneron wskazał oczyma Rumesnilowi. ofiarę szkaradnego szyderstwa Riouffola, nauczającą jednego z bywalców Z — T — niemłodego już robotnika. Człowiek ten prosił o objaśnienie, pokazując ustęp w książce, którą czytał. Crémieux-Dax, siedzący obok niego, słuchał z głęboką uwagą. Riouffol siedział w pobliżu i gniótł w zaciśniętej ręce dziennik, który niby czytał, ale spojrzenia rzucane w tamtę stronę, świadczyły o jego wzburzeniu. Czy żałował zniewagi, wyrządzonej towarzyszowi broni — i to takiemu towarzyszowi! — czy unikał jego spojrzenia, także przez dumę? Czy też chciał
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/155
Ta strona została przepisana.