swoim papą... Pan de Montberon? To ładnie brzmi! Jakby to pięknie wyglądało w jakiej radzie nadwornej obok zięcia margrabiego... Może nie miałem słuszności mówiąc, że u mieszczuchów zanadto brudów? Aha! chciałeś dać nauczkę Augustowi Riouffol? Tymczasem sam dostałeś nauczkę! Skorzystaj z niej na inny raz, panie profesorze!
Z temi szyderczemi słowami pożegnania, zdradzającemi najgłówniejszy powód niechęci do Jana, odszedł, a Jan nie myślał iść za nim.
To okrutne oskarżenie, rzucone tak na ulicznym chodniku, przez tego krewniaka, skromnego robotnika, na zakończenie dnia przepełnionego smutkami, ugodziło młodzieńca w samo serce.
Obawiał się innego ciosu, ale to, co go spotkało, nie zabezpieczało bynajmniej od tamtego, czego się lękał.
A na razie niespodzianka była prawie boleśniejszą.
O szczerości Riouffola Jan nie wątpi, ani o jego prawdomówności, co do jednego punktu przynajmniej; a zresztą to nazwisko Montberon, przybrane przez brata dla figurowania w dwuznacznym światku, w którym go wyszpiegowała nienawiść krewnego... Jedna z dzielnic Nizzy tak się nazywa... Tam właśnie Józef Monneron przepędził ferye Wielkanocne po swoim ślubie, w wiejskim domku, należącym do rodziców żony. Nieraz w chwilach rozczulenia powracał myślą do tych wspomnień i powtarzał:
— Jak nam dobrze było w Montberon? Pamiętasz, mamo?
Ileż razy powtarzał to przy stole jadalnym!
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/160
Ta strona została przepisana.