Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/179

Ta strona została przepisana.

z jego oczu zaczerpnąć uspokojenia, na które nie mógł się sam zdobyć. — Powtarzam to sobie ciągle od tej okropnej rozmowy z panem Berthier... Chłopiec wychowany tak, jak Antoni, mający tylko dobry przykład z ciebie i siostry, patrzący na waszą pracę, przy boku matki, która tylko o was myśli, przy mnie, który, jak musisz mi przyznać, rozwijałem w was zawsze poczucie sprawiedliwości, nie mógł zostać zbrodniarzem, tak odrazu, z dnia na dzień. I w jakim celu, pytam? Jest trochę próżny, to prawda. Lubi się stroić. Ale zarabia przecież i zarabia dużo. Ze stu pięćdziesięciu franków pensyji, pięćdziesiąt oddaje mamie. Sto zatrzymuje sobie na ubranie i na drobne wydatki. To jest dużo! Mówił mi zawsze, że robi oszczędności, a ja zgodziłem się na jego mieszkanie u nas, żeby mu to ułatwić... Masz słuszność — to jakieś nieporozumienie... Ach, żeby już powrócił! Pewnie zabawił się z którym kolegą. Bawi się może jeszcze w tej chwili... On jest taki wesoły! Słyszałeś, jak żartował dziś rano? Czy mógłby być tak wesoły, pytam się ciebie, gdyby miał na sumieniu ciężar fałszerstwa i kradzieży? Rozmawialiście przed jego wyjściem? Nie mówił Ci, dokąd idzie?
— Nie mówił wcale — odpowiedział Jan.
Zaczerwienił się, wymawiając to kłamstwo. Ale czy nie gorszą od kłamstwa rzeczą byłoby dodanie jeszcze niepokoju ojcu, w którego głosie dźwięczał ból, którego ręce drżały, a posępny blask oczu zdradzał tajoną obawę?